• Strona główna
  • Blog
  • Dzień z życia obozowicza

Dzień z życia obozowicza

Krzysztof Malikiewicz
2025-04-16
Ding… ding…ding Jak w każdy poranek, obudził mnie dźwięk szekli fału grota uderzające o maszt. Już wiem co to szekla, fał i grot – od kilku dni jestem na obozie żeglarskim Sail Camp Mazury razem z kumplem.
Dzień z życia obozowicza

Link do oferty : SailCamp Mazury 2025. Kolonia żeglarska

 

-„Za 5 minut zbiórka na rozruch poranny” – woła nasz skiper

 

Ta, rozruch poranny… tak jakby nie mogli tego nazwać po prostu gimnastyka… nie lubię.. – myślę sobie.


Gdzie biegniemy? Do bunkrów? Na Mazurach są bunkry?? I będzie można tam wejść? Wczoraj to dziewczyny się cieszyły, cała plaża dla nas i jakieś jogi mieliśmy czy inne bzdury. Dobrze, że te bunkry dzisiaj, hyhy.
Ale potem będzie jeszcze fajniej, apel poranny, podnoszenie bandery, może dzisiaj ja będę bił szklanki?
Śniadanie na pokładzie – paróweczki, kanapeczki, ogóreczek, herbatka, pomidorek… ej, czyja dzisiaj kolej na mycie garów? Ja nastawiłem parówki i kroiłem ogórki i pomidory! No, dobrze, dzisiaj wachtę kambuzową obejmują Grzesiek i Adam.

-„Przygotować cumę rufową do oddania”- woła skiper

 

Wypływamy.


Przez te kilka dni poznałem całą naszą załogę – 8 uczestników i skiper, pan Krzysiek. Mieszkamy na jachcie Antila 27. Ja zajmuję kajutę z moim kumplem, którego poznałem już w pociągu. Na początku bałem się, że nikogo nie znam ale okazało się, że większość osób nikogo nie zna i Marek też się bał, więc się zgadaliśmy od razu.
W kajucie na dziobie śpią 3 najmłodsze dziewczyny, w drugiej, rufowej Adam i Grzesiek. W mesie, po lewej swoją koję ma Mateusz a po prawej Pan Krzysiek.
Płyniemy. Dzisiaj długi przeskok – jedziemy na Święcajty do portu Rajcocha. Dmucha tak sobie, dziewczyny się oczywiście opalają na dziobie, Adam się zdrzemnął, Grzesiek czyta, Marek walczy z JBLem bo nie może go sparować z telefonem. Mówiłem mu, że JBL Exterme a Extreme to nie to samo i wygląda na podróbkę i coś właśnie złorzeczy na chińczyków pod nosem.

 

-„Staszek przejmij ster”

 

Hell yeah! „Przejmuję ster, bajdewind lewego halsu” odpowiadam zgodnie z tym czego nauczył nas Pan Krzysiek.

Skiper jak zwykle pewnie wyciągnie mapę i będzie ją studiował, potem sprawdzi po raz setny prognozę pogody i po raz setny powie nam gdzie płyniemy i jakie plany na cały dzień.
Płyniemy…

 -„Ej kurde wiatr się skończył”- zauważył Marek

 

-„ooo przyjemnie, cieplutko” – krzyknęła któraś z dziewczyn z dziobu

 

-„Dobra paskudy, co robimy. Drugie śniadanie czy plażing” – zapytał pan Krzysiek

 

-„Najpierw drugie śniadanie a potem plażing” – odpowiedziałem za wszystkich.

 

-„W takim razie przygotować się do zrzucenia foka”

 

-„Jest przygotować się do zrzucenia foka”

 

-„Fok precz

Grzesiek, jeden z szotmenów puścił linę, którą trzymał a Adam zaczął bardzo szybko ściągać fał rolera i przedni żagiel zniknął w oka mgnieniu.

 

-„Staszek, przygotuj silnik do odpalenia. Przygotować się do zrzucenia grota”

 

I już po chwili katarynka pokładowa rozdarła ciszę dymiąc spalinami.

Malwina i Julka wskoczyły pod pokład przez przednią jaskółkę krzycząc, że ogarną owoce, Marek już wyciągał ciacha na talerz.

Nasza Antilka zacumowała pomiędzy szuwarami na pięknej, piaszczystej płyciźnie a już po chwili wszyscy chrupaliśmy jabłka i herbatniki.

Pięć minut później wskakiwaliśmy do orzeźwiającej wody prychając jak foki – jak super w tym upale!

Woda sięgała nam ledwo pasa więc pan Krzysiek rzucił nam dmuchaną piłkę krzycząc – „Gramy!”

Nagle usłyszeliśmy kolejny silnik i zza szuwarów wyłoniła się kolejna „nasza” Antilka a tuż za nią inny jacht, najwyraźniej wszyscy doszliśmy do tych samych wniosków, że żeglowanie jest ważne ale podczas flauty i upału lepiej zrobić „chlup do wody”.

Tym drugim jachtem płynęło starsze małżeństwo, które zaparkowało z boku, a nasz drugi jacht zacumował w naszym pobliżu i już po chwili wszyscy chlapaliśmy się w wodzie, wydzierając paszcze.

 

-„Co robicie na obiad” – słusznie zapytał nas pan Piotrek, skiper drugiego jachtu

 

-„Spaghetti albo ryż z czymś tam. Załoga co robimy na obiad?” – zapytał nasz pan Krzysiek

 

Tak upłynęło nam około dwóch godzin i wypłynęliśmy wspólnie, przygotowując się do położenia masztu bo przed nami most i jezioro Dargin.


 

 

-"Dobra słuchajcie, zbliżamy się do mostu, więc musimy położyć maszt. Pamiętacie co trzeba zrobić?" - Pan Krzysiek jak zwykle przed trudnym manewrem zebrał nasz wszystkich w kokpicie.

 

-"Tak, ostrzymy do wiatru, kataryna, zrzucamy żagle, i kładziemy maszt" - rzuciłem, "co to za problem po kilku dniach ćwiczeń położyć maszt?"-dodałem

 

-"Najpierw odepnij bom mądralo"-zaśmiała się Julka

 

-"No tak, najpierw bom" -mruknąłem.

 

-"Okej, a zatem, azaliż, jednakowoż:  Grzesiek ostrz już do wiatru. Adam odpal katarynkę. Malwina jak tylko będziemy pod wiatr, przejmujesz ster i na minimalnych płyniesz pod wiatr. Następnie zwijamy foka, potem zrzucamy grota. Staszek z Markiem ściągacie bom, potem zawleczka na bramie i pomagacie kłaść. Julka i Zosia pamiętajcie kontrolować każda swoją burtę czy wanty i fały się nie plączą. Przed samym położeniem, odknagujcie jeszcze fał rolera foka. Wszystko jasne?" -Nasz skiper z ogromną dozą cierpliwości tłumaczył po raz kolejny.

 

Pokiwaliśmy głowami. Teraz to rzeczywiście była "pestka". Tylko szczury lądowe nie wiedzą co to fał rolera foka!

Z metalicznym dźwiękiem, maszt lekko stuknął w podporę. Manewr zakończony.

 

-"This is the way"-krzyknąłem

 

Pan Krzysiek się uśmiechnął, pokazując kciuk w górę, jednocześnie dał znak Malwinie aby podkręciła obroty na silniku i kilka minut później elegancko weszliśmy do szyku płynących pod most jednostek. 

Wchodziliśmy na Dargin.

 

-"Od razu w prawo, uwaga na Głazy Sztynorckie"- zwrócił uwagę Marek

 

Nasza Antilka pruła wodę na silniku. Leżałem na dziobie trochę wyciągnięty poza jacht i obserwowałem jak jacht rozcina zieloną wodę. Zanim jednak skręciliśmy w prawo, dziób jachtu skierował się na jezioro tak aby ponownie płynąc pod wiatr postawić maszt i żagle. Już po chwili nasza sprawna załoga podniosła maszt, żagle załopotały aby natychmiast smętnie zgasnąć!

 

-"To tyle jeżeli chodzi o wiatr, przynajmniej na razie"- zauważył Pan Krzysiek.

 

-"Ahoj zieloni, też zgubiliście wiatr?"- krzyknął Pan Piotrek z jachtu płynącego tuż za nami.

 

-"Ta. Chodź na kawę"- odkrzyknął nasz skiper.

 

-"Czy ktoś częstuje kawą"- zapytał Pan Paweł płynący na kolejnej Antilce.

 

-"Jak masz ciacha to zapraszamy". 

 

Pan Krzysiek zawsze dbał o naszą dietę.

Przy całkowitej flaucie, trzy Antilki zacumowały burtami, z naszą w środku. Pan Paweł wyłożył ster maksymalnie w lewo z minimalnymi obrotami silnika, tak że nasza improwizowana tratwa leniwie obracała się wokół własnej osi. Głośnik JBL niezawodnie połączył się z innymi na pokładach obok i już darliśmy się wszyscy "O ho ho, przechyły i przechyły..."


 

4.

 -"Panie Krzyśku mogę się schłodzić?" - krzyknąłem

 

-"Możesz"-odpowiedział nasz skiper. 

 

Przed chwilą zanurzył swoją nieodłączną czerwoną chustkę w wodzie i teraz wiązał ją na karku a krople wody obficie skrapiały mu twarz i brodę. Tę czerwoną chustkę nosił aby, jak sam mówił, bilans owłosienia na paszczy i głowie był wyrównany. Chodź jak wiedzieliśmy nie była to równa walka. Brody miał zdecydowanie więcej niż włosów.

Sięgnąłem do rufowej bakisty i wyciągnąłem nasze podręczne wiadro z dowiązanym do uchwytu kawałkiem liny. Rzuciłem zaraz za rufą i wiadro z wolna wypełniło się wodą. Wybieranie pełnego wiadra już nie było takie łatwe ale dałem radę. Uginając się pod jego ciężarem uniosłem wiadro nad głowę iiiiiii

.... chlusnąłem całą zawartością na głowę!

 

-"Brrrrrrr, ale faaaajnie, jak przyjemnie"

 

Rzeczywiście w popołudniowym upale wiadro chłodnej wody z jeziora wylany na łepetynę robiło robotę! Już za chwilą większość osób na jachtach poszło w moje ślady i wokół nas dało się słyszeć parskanie i prychanie wymieszane z radosnymi okrzykami i popiskiwaniami dziewczyn.

 

-"Dobra panowie, czas się zawijać. To co Sztynort, jak było ustalone?"-zapytał Pan Piotrek

 

-"No tak, mamy tam rezerwację na kei. Poza tym muszę iść na zupkę do Córki Rybaka no i pamiętajcie, że wieczorem zabieram chętnych na wycieczkę z latarkami do Mauzoleum von Lehndorffów"- odpowiedział Pan Krzysiek.

 

-"Aaa tak, tak, twój popisowy numer i straszna opowieść o czerwonych oczach. Znowu mi będą dziewczyny przeżywać przez dwa dni!"-zaśmiał się Pan Paweł

 

-"No, jakieś przeżycia muszą przywieźć do domu"-wyszczerzył się Pan Krzysiek.

 

-"Dobra to spadajcie i widzimy się w Sztynorcie. Załoga, dość chlapania, Piotrek, Krzysiek uciekajcie do siebie. Uwaga załogi wracajcie do siebie, przygotować się do rozdzielenia!" -komenderował nasz Skiper.

 

Kilka minut później, trzy Antilki rozłączyły się, uruchomiły silniki i nie śpiesząc się skierowały się do kanału Sztynorckiego, mijając z prawej strony niesławne Głazy Sztynorckie.

 

-"Przejazd przez kanał to tylko kilka minut, a z jego lewej strony jest fantastyczne kąpielisko z dnem wyściełanym suchą trzciną. Jutro, jak będzie upał to będziemy się tam kąpać"-opowiadał nam Pan Krzysiek

 

Kanał Sztynorcki nie zaskoczył mnie wyjątkowymi widokami, no może poza wędkarzem, który łowił ryby na prawym brzegu i dość niefortunnie zarzucił wędkę tak, że spławik tkwił na środku szlaku żeglownego! 

 

-"Co za typ"-pomyślałem w duchu

 

Pan szybko zwinął wędkę i zarzucił ponownie już daleko od nas, a my wpłynęliśmy na jezioro Sztynorckie.

I tutaj dopiero opadła mi szczena!


 

 

Las! Prawdziwy las! Prawdziwy las masztów! Srebrne pnie masztów obrastały prawie cały północny brzeg jeziora Sztynorckiego.

 

-"Eeeeej bez kitu..... widzicie ile tego jest??" - krzyknąłem

 

-"O jaaaaaaa....." -westchnęła Malwina

 

-"Wypatruj kei nr 3, tam mamy miejsca dla naszych łódek"-zwrócił się do mnie Pan Krzysiek

 

-"Ta jest, lecę na dziób, przygotować cumę dziobową?

 

-"A przygotuj sobie, dlaczego nie. Dziewczyny, przygotujcie odbijacze, jak zwykle dwa na lewą, dwa na prawą burtę, na razie na linii wody"-komenderował nasz Skiper.

 

-"Marek, Grzesiek, Adam, ogarnijcie kokpit ze śmieci, zbuchtujcie nadmiarowe liny, co niepotrzebne to pod pokład. Musimy wejść "egelancko" do mariny".

 

Załoga rzuciła się do zadań, tymczasem nasza Antilka, kierowana wprawnymi ruchami zbliżyła się do nadbrzeża, Pan Krzysiek dostrzegł keję nr 3 i przestawiając bieg w silniku jednocześnie wychylił rumpel. Jacht obrócił się rufą i powoli, majestatycznie wpłynęliśmy do wyznaczonego miejsca. Chłopaki już czekali z cumami, które z wprawą przełożyliśmy przez uchwyty na Y-bomach i z powrotem na pokład. Wszystko to w ruchu jachtu, bez pośpiechu, niczym dobrze naoliwione tryby jednego organizmu. Ale czad!

 

-"Tak stoimy!"-padła oczekiwana przez wszystkich komenda

 

-"Staszek, Marek, lecicie na keję i pomagacie lądować innym. Grzesiek klar na pokładzie poproszę"-wydał dyspozycję Pan Krzysiek, przeskakując z pokładu na keję.

 

-"Adam i Julka klar na cumach, zbuchtujcie nadmiar, odkręćcie przy okazji gaz, Zosia, chodź, pomożesz mi zrobić porządek pod pokładem. Ogarniamy ludzie! Pan Krzysiek ma być happy jak wróci"-Grzesiek od razu wszedł w buty drugiego oficera (bo to jasne, że ja jestem pierwszym, nie?).

 

Kolejne nasze łódki przybijały do kei, załogi rzucały nam cumy i szybko uwinęliśmy się z tematem. Wróciliśmy z Markiem na pokład i zanurkowaliśmy w przednich bakistach głośno zastanawiając się czy dzisiaj będzie ryż z sosem bolońskim czy makaron z sosem bolońskim.

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a na kei pachniało jedzeniem. Załoga "zielonych" zrobiła giga-jajecznicę z cebulą i parówkami. My, "czerwoni" przegłosowaliśmy jednak ryż i wielki, parujący garnek stanął na stoliku w kokpicie. "Niebiescy" smażyli jakiś podejrzanie wyglądający ser (tofu?) pokrojony w grube plastry i ładowali to w tortille wraz z warzywami i przyprawami.

Cała nasza prawie trzydziestka, krzyknęła sobie "smacznego" i zabrała się z animuszem do pustoszenia garów.

 

-"Sternicy, ja potem idę na zupkę do "Córki", idziecie ze mną?- Zapytał Pan Krzysiek

 

-"Ja też chcę iść!" - wyrwało mi się- "Tyle się nasłuchałem o tej zupie, że muszę jej spróbować"- dodałem

 

-"No spoko, zapraszam"-uśmiechnął się nasz Sternik.

 

-"To teraz macie godzinę na gary, porządki. Jak ktoś chce może iść pod prysznic, jest w cenie. Za godzinę kto ma ochotę pograć w siatkówkę plażową to idzie z Panem Piotrem na boisko, Piotruś ogarniesz...?

Pan Piotrek skinął głową.

 

-"...A chętnych zapraszam na polanę po prawej stronie, o tam przy wielkim drzewie na zajęcia. Dzisiaj o szantach i szantymenach"

 

 

Napięta jak struna lina trzeszczała. Zastanawiałem się kto pierwszy pęknie - my czy lina? Pan Krzysiek za zakończenie zajęć o szantach udowadniał nam wyższość synchronicznego ciągnięcia liny nad chaotycznym na tzw. "pałę".  Rzeczywiście, gromkie "heeeeej raz" naszego nominowanego szantymena zagrzewało nas do walki z drużyną przeciwną, która ciągnęła linę w swoją stronę przy okrzykach ich szantymena. Po minucie, może dwóch żadna z drużyn nie była w stanie przeciągnąć liny na swoją połowę, natomiast ja czułem jak moje dłonie stają w płomieniach!

 

-"STOOOOOOP" - krzyknął Pan Krzysiek

 

Ufff, wszyscy rozcieraliśmy ręce piekące od szorstkiej liny.

 

-"I co kochani, potrzebny jest szantyment i synchro?" -zapytał nasz skiper

 

-"Noooo tak!"

 

-"Teraz było łatwiej"

 

-"Teraz był remis a u nich w sumie było więcej dziewczyn"

 

Wszyscy na raz zaczęli odpowiadać na pytanie. 

 

-"Opłuczcie sobie dłonie w zimnej wodzie, to przestaną piec". Okej, macie teraz czas wolny do godziny 21:30, kto chce iść po zmroku z latarkami do mauzoleum posłuchać pewnej historii, zgłasza się do Staszka". Wyprawa nie jest obowiązkowa, kto nie chce, może zostać w porcie z pozostałymi sternikami. Można też się wcześniej położyć spać, poprać ciuchy, pograć w UNO, co kto chce. Cisza nocna jak zwykle o 22:00 - wtedy starajcie się już raczej być na pokładach." - komenderował Pan Krzysiek

 

21:30 nadeszła bardzo szybko. Staliśmy przy wejściu na keje z latarkami, roztaczając wokół nas zapach OFFa, Muggi i innych specyfików na komary.

 

-"No dobra, w dwuszeregu, załogami, frontem do mnie, zbiórka! "-padła komenda

 

-"Osiem, dziesięć, dwanaście...Piotrek, biorę dwunastkę ze mną, reszta zostaje z wami"-krzyknął Pan Krzysiek

 

-"Tylko żeby mogli spać potem"- zaśmiał się Pan Piotrek, machając nam z pokładu swojej Antilki.

 

-"W prawo zwrot, Staszek zamykasz, za mną marsz" - nasz skiper krzyknął i podbiegł na czoło naszych dwójek.

 

Pruską Babę, czyli restaurację w sztynorckim porcie minęliśmy po prawej stronie, oraz stojące zaraz obok foodtrucki z portugalskim (!) żarciem oraz lodami i sceną. Zaraz przed dziwnym wehikułem z gigantycznymi kołami skręciliśmy w prawo i na przełaj przez boisko do siatkówki i łąkę weszliśmy na chodnik. Zabudowania folwarczne i wypasiony hotel zostawiliśmy po prawej stronie i ruszyliśmy w kierunku pól. Za chwilę skręt w lewo w polną drogę. Wielkie bele słomy schły na polach, zapach grilla, i ogniska unosił się aż tutaj. Wieczorny chłód bijący od pól na razie przegrywał walkę z nagrzaną słońcem ziemią.

 

-"Panie Krzyśku, co to za historia, dlaczego tam musimy iść, daleko jeszcze, dlaczego potem możemy nie usnąć"- dopytywały się dziewczyny z naszego załogi

 

-"Zobaczycie, muahahhhaha" - zaśmiał się złowieszczo nasz skiper

 

-"Julka, Pan Krzysiek Cię wkręca, pewnie tam jakieś ruiny są czy coś. Tylko nas komary zeżrą"- odrzekłą Malwina

 

-"Komar też stworzenie, ma prawo do odrobiny luksusu" -powiedziałem

 

-"Dokładnie tak!" - zaśmiał się Pan Krzysiek

 

To nie było blisko, chociaż na mapie wydawało się, że to tuż za rogiem. Po około trzydziestu minutach marszu (pod koniec już w kompletnych ciemnościach, bo w lesie), Pan Krzysiek zakomenderował włączenie latarek. Przez całą drogę towarzyszyła nam muzyka z portu - kolejny koncert jakiejś grupy szantowej.

Stare, pokryte mchem krzyże, daty tysiąc osiemset..... reszta zatarta. Przed kolejnym krzyżem wąski rów, jak zapadnięty grób. Ale super klimat - pomyślałem. Nad lasem pojawił się księżyc i w jego poświacie zobaczyliśmy wieżyczkę kaplicy (?), co jeszcze bardziej zrobiło na mnie wrażenie. Nasze sikorki, jak je nazywał Pan Krzysiek, zamilkły i rozglądały się z niepokojem co i rusz świecąc swoimi latarkami w najciemniejsze zakamarki lasu.

Pan Krzysiek przysiadł na zrujnowanych schodach, podświetlił swoją twarz czerwonym światłem swojej latarki, gestem przywołał nas do siebie i ustawiliśmy się w półkolu.

Muzyka dobiegająca z portu umilkła...

 

-"Witajcie w mauzoleum rodziny von Lehndorff" -powiedział Pan Krzysiek, dodatkowo dla efektu obniżając głos.

 

Poczułem jak włoski na karku powolutku się podnoszą...

 

-"Posłuchajcie mojej historii, która wydarzyła się tutaj w Sztynorcie dwadzieścia lat temu, kiedy przyjechałem ze znajomymi..." - rozpoczął swoją opowieść Pan Krzysiek. 

 

 

 

-"Ja chyba nie będę spała w nocy"

 

-"Nooo, ja też nie!"

 

-"Panie Krzyśku, czy to musiało być taka straszna historia?"

 

Ech, te dziewczyny, pomyślałem, gdy wyszliśmy z lasu i naszym oczom ukazał się port w Sztynorcie. Rozświetlony, roztańczony, rozśpiewany port. 

Idąc polną drogą przed wejściem do naszej mariny, czuć już było nocny chłód. Nad polami unosiła się mgła, komary bzyczały w najlepsze, muzyka z portu grała, jednym słowem typowe Mazury latem.

 

-"Jak tam ekipa, fajnie było?" - zapytał Pan Piotrek

 

-"Noooo, Pan Krzysiek opowiedział nam historię o prawdziwym zabójcy ze Sztynortu i że się z nim spotkał oko w oko!"- wykrzyknęła jedna z dziewczyn

 

-"No to super było! -odpowiedział Pan Piotrek

 

Wybuchnęliśmy śmiechem.

 

-"No chodzi mi oczywiście, że super było na wycieczce a nie, że super jak Pan Krzysiek spotkał się z zabójcą"-śmiał się razem z nami Pan Piotrek

 

Dotarliśmy na swoją keję.

 

-"Okej, Kochani, zaraz jesteśmy na miejscu. Jest już bardzo późno, więc macie dosłownie 10 minut na zęby, toaletę i do spania. Jutro jak zwykle czeka nas dużo pływania więc musimy wszyscy wypocząć" - mówił Pan Krzysiek

 

Ta, MY musimy wypocząć, pomyślałem. Nasi sternicy jeszcze przez godzinę, dwie czuwają zanim uśniemy wszyscy. No ale to wiadomo przecież! Upewniają się, że jesteśmy bezpieczni i śpimy w swoich kojach. Ja, po całym dniu w słońcu, pływaniu w jeziorze, żeglowaniu i teraz po naszej wycieczce czułem zmęczenie  i z przyjemnością pomyślałem, że już za chwilę zanurkuję do mojego "psiworka".

Po powrocie na łódkę, rozbiegliśmy się po szczoteczki do zębów i polecieliśmy do toalety. Wracając, widziałem jak Pan Krzysiek z gitarą w ręku, usadowił się na bomie, opierając się o maszt. Zaczął cicho pobrzdękiwać. Podobno, jak nam mówił, gitarzyści mają obowiązek codziennego grania na gitarze, nawet jeżeli to jest tylko chwila dziennie. Czasami to nie wiem, kiedy mówi serio a kiedy żartuje, choć tym razem myślę, że to żart.

Moszcząc się w śpiworze, pomyślałem, że jutro jedziemy na jezioro Dobskie, które leży w strefie ciszy i tam śpimy przy małej kei. Wiedziałem, że strefa ciszy oznacza brak silnika i same żagle. Jak w takim razie mieliśmy w tym porcie manewrować, skoro na Mazurach jest obowiązek manewrów w porcie i cumowania na silniku? Hmm, bardzo jestem ciekaw jak to nasi sternicy...

Dzisiaj był super dzień, zresztą każdy jest super, a dzisiaj dodatkowo będziemy usypiać słuchając chlupotu wody o burty łódki, dźwięków gitary i poskrzypywania takielunku......... fajnie było.......


 

Ładowanie...
2025 Mente S.A.
GoFunlo.com
Camps and trips, day camps, and school trips for children and youth | Offers from organizers all in one place
https://www.gofunlo.com/